
#TEXTYLADY FELIETON JOANNY KRASZEWSKIEJ
Dawno, dawno temu, wcale nie za górami i nie za lasami, bo tu – w Europie, kolebce światowej cywilizacji – ktoś postanowił, że kobieta niewiele znaczy bez męskiej końcówki. A może raczej to kobieta miała być tą końcówką... Finiszem. Ostatnim dotknięciem pędzla na wspaniałym portrecie zdobywcy.
Owszem, zdarzały się takie, które z przyjętym porządkiem się nie zgadzały, a na dodatek ciężko grzeszyły intelektem, ale miały wówczas raptem trzy wyjścia: nie wychylać się, zostać świętą, albo skończyć na stosie.
Kiedy sto lat temu wojowniczki w spódnicach do kostek rozpoczęły prawdziwą wojnę o to, by kobieta przestała być li tylko marnie opłacanym, milczącym dodatkiem do mężczyzny – świat wyprodukował więcej przeciwciał, niż szczepionka wektorowa i mRNA razem wzięte. Sufrażystki i sufrażetki rozpoczęły rewolucję we własnych domach, w swoich jadalniach i sypialniach, by w końcu wyjść na ulice i pokazać światu naostrzone parasolki. Jedne kończyły w aresztach domowych, inne w więzieniach.
Nasze dzieci nie uczą się dziś ich życiorysów, nie znają ich imion, a przecież im zawdzięczają możliwość wspólnej edukacji, dopóki tylko wystarczy im pasji i ambicji.
Kiedy sto lat temu te wspaniałe kobiety wychodziły na ulice, świat oczekiwał od nich, aby były skromne, uprzejme i rodziły dzieci. Dużo dzieci, bo w Polsce w latach 20-tych XX wieku co siódme dziecko umierało przy porodzie. Przyrost naturalny, produkcja siły roboczej – to było nadrzędne zadanie ówczesnych kobiet. Te, które zadania nie wypełniały, spychano na margines. A jeśli – co gorsza i ku zgorszeniu – nie miały w sobie krzty zainteresowania mężczyzną, były umieszczane w klasztorach, domach wariatów, albo małżeństwach z przymusu.
Minionej jesieni do rangi narodowej podniesiono zagadkę siostrzeńskiego związku dwóch Marii – Konopnickiej i Dulębianki. Wszelkiej maści ideolodzy analizowali we wszystkie strony charakter relacji i uczucia, jakim autorka „Roty” darzyła swoją pokrewną duszę. A przecież siostrzeństwo nie musi mieć kontekstu erotycznego. Od wieków kobiety wspierały się, dodawały sobie otuchy w najczarniejszych momentach. Były dla siebie wiedźmami – tymi, które wiedzą – i czarownicami... Powiernicami i podporami... Rozumiały się na poziomie tak abstrakcyjnym i delikatnym, jak tylko abstrakcyjna i delikatna może być kobieca natura z jej cyklem, podporządkowanym Lunie.
Dziś Konstytucja gwarantuje nam pełnię obywatelskich praw. Co cztery lata możemy postawić krzyżyk parlamentarny, co pięć prezydencki, ale wciąż w głębi społecznej duszy oczekuje się, że kobiety będą niosły swoje krzyże. Krzyż niechcianego macierzyństwa, krzyż toksycznego małżeństwa, nierówno opłacanej pracy… Skoro sprawiłyśmy, że zmieniło się prawo wyborcze, pora na rewizję prawa, które jedni nazywają naturalnym, inni tradycją, a jeszcze inni wstydliwym reliktem przeszłości.
Postawmy na siostrzeństwo. Bardziej niż kiedykolwiek.
Bo jest jeszcze wiele do zrobienia.